Rozmowa z dr Henrykiem Nawarą – o życiowych wyborach, pasji do sportu i wzbudzaniu jej w młodym pokoleniu
W dniach 20-21 czerwca br. we wrocławskiej Hali Stulecia po raz ósmy odbyły się Narodowe Dni Badmintona. Dla tej dyscypliny sportu jest to największe wydarzenie w Europie. Na nim gościem specjalnym był dr Henryk Nawara – miłośnik i niestrudzony propagator badmintona, autor wydanego u nas podręcznika: „Badminton w szkole”. Specjalnie dodrukowane na tę okazję książki, opatrzone autografem autora, trafiły do nauczycieli i trenerów. Dr Nawara opowiedział nam o przyczynach powstania tego podręcznika. W opowieści sięgnął daleko wstecz, do barwnego i znaczącego epizodu swojego życia – zasługującego w pełni na status anegdoty. Zapraszamy do przeczytania zapisu z rozmowy.
JM: Jest tyle pięknych i popularnych dyscyplin sportu – dlaczego właśnie badminton zainteresował pana szczególnie?
HN: Życiem często rządzą przypadki. W młodości byłem saneczkarzem. W jeździe na sankach lodowych zdobyłem nawet tytuł Wicemistrza Polski Juniorów na zawodach w Krynicy. Wtedy był tam piękny szybki i niebezpieczny tor lodowy. Kończył się tak zwaną beczką, czyli ostrym wirażem, na który wpadało się z prędkością ok. 80 km/h. Tam gwałtownie, w ciągu 2-3 sekund, wytracało się całą prędkość. Kadra niemieckich saneczkarzy, nie wiedziała o tym, że na ostatnim wirażu są tak duże przeciążenia. U nich wówczas (tak, jak teraz jest już wszędzie) tor kończył się długą prostą i podjazdem. W Krynicy na zakończenie szybkiego zjazdu, spotkali się z lodową ścianą i zaliczali gwałtowne, mocne szarpnięcie głową w tył. Na drugi dzień wszyscy chodzili w gorsetach, z naderwanymi mięśniami szyi.
Moja kariera saneczkarze zakończyła się na juniorskim etapie. Klasa mistrzowska w saneczkarstwie, jaką uzyskałem, ułatwiła mi dostanie się na wrocławską Akademię Wychowania Fizycznego. I tutaj – nieoczekiwanie – zaczęła się moja przygoda z badmintonem.
Na moim pierwszym obozie dydaktycznym w Olejnicy, jeden z uczestników prowadził zajęcia z kometki. Opowiadał przy tym barwne historie o badmintonie, które przyjąłem jako prowokację. Twierdził, że nawet najbardziej sprawny sportowiec w konfrontacji z badmintonistą nie jest w stanie zdobyć nawet jednego punktu na 100 możliwych. Śmiechem i niedowierzaniem zareagowałem na te rewelacje. Wtedy on zaproponował mi mecz. Zapowiedział, że da mi 100 szans na zdobycie punktu, z których nie będę w stanie wykorzystać ani jednej. Czyli założył się ze mną, że wynik będzie 100 do 0 na jego korzyść. Miał jednak warunek wstępny: moim zadaniem było zorganizowanie publiczności. Wywiązałem się z tego, zgromadziłem brać studencką i zaczął się nasz mecz. Po kilkunastu minutach wynik brzmiał 100 do 0. Zygmunt Skrzypczyński, reprezentant Polski w badmintonie – bo to był mój przeciwnik – precyzyjnie posyłał kolejne lotki w rogi boiska, a ja – choć biegałem jak oszalały – nie zdobyłem żadnego punktu.
Wtedy mój adwersarz zaproponował kolejny zakład. Tym razem do 15 punktów – żeby było szybciej. Tym razem związał sobie szarfą nogi w kostkach. Zakład brzmiał podobnie do poprzedniego: wygram, jeśli zdobędę choć jeden punkt. Zgodziłem się natychmiast i równie szybko pożałowałem tej decyzji, ponieważ już po kilku minutach było 15 do 0. Na kolejny zakład nie miałem już ochoty. „Musiałbyś sobie nogę odrąbać – wtedy może bym zagrał …” – zareagowałem na kolejną propozycję. W odpowiedzi mój przeciwnik przywiązał sobie szarfą prawą nogę do pasa i sformułował zasadę, że jeżeli straci równowagę, lub jeśli ja zdobędę choćby jeden punkt – wygrana będzie moja. Zgodziłem się i to był kolejny, tym razem ostatni mój błąd, bo przegrałem ponownie 15 do 0.
Po powrocie do Wrocławia, zainspirowany tym trudnym dla mnie doświadczeniem, poszedłem na treningi badmintona do sekcji AZS AWF Wrocław. W kolejnych latach zdobyłem uprawnienia instruktorskie, trenera II i I klasy, a następnie trenera klasy mistrzowskiej. Grę pokochałem za jej wiele zalet i tak jest do dzisiaj.
JM: Jakie są to zalety?
HN: Jest ich bardzo dużo. Na pierwszym miejscu wymienię walory terapeutyczne. Wchodząc na kort i grając na punkty, zapomina się natychmiast o codziennych problemach czy troskach. Człowiek koncentruje się tylko na grze, na celu, którym jest zdobycie punktu i wygranie pojedynku.
Inną ważną zaletą, którą pierwsi dostrzegli i docenili Anglicy, jest to, że godzina gry w badmintona oznacza kilogram wagi mniej. Badminton kosztuje wiele energii. Wyrównany pojedynek zmusza gracza do pokonania dystansu 5-6 km. Jeśli na zawodach, w drodze do finału, zagramy 3-4 takie pojedynki, pokonamy łącznie spory dystans.
Badminton to także gra dla dżentelmenów. Dawniej nazywano ją grą królewska, ponieważ znana i uprawiana była tylko na dworach, przez ludzi zamożnych i mających czas. Trochę tej elitarności przeniknęło do dzisiejszych czasów.
JM: Kto może grać w badmintona?
HN: Sprzęt jest niedrogi. Na początku łatwo o motywację, bo utrzymanie lotki w górze nie jest trudne. W taką grę – nazywaną kometką – może grać każdy. Później jednak poprzeczka znacznie się podnosi. W badmintonie jest 160 elementów technicznych, które musi opanować zawodnik wysokiej klasy.
JM: Po co napisał pan książkę „Badminton w szkole”?
HN: Moim celem, który przyświecał mi przez lata, było wprowadzenie badmintona do szkół. W każdej[i] szkole jest hala sportowa, gdzie zmieszczą się 2-3 boiska do badmintona. Przy umiejętnie poprowadzonych zajęciach dzieci będą mają dużo ruchu i zabawy w bezpiecznych warunkach. Wiele zabaw, które opisałem w mojej książce, angażuje całą klasę. A sama gra – kojarząca się z beztroskim dzieciństwem – daje mnóstwo radości.
Książka jest skierowana do nauczycieli wychowania fizycznego i zawiera podstawowe informacje o badmintonie jako grze sportowej. Jednak jej sednem jest część praktyczna obejmująca przepisy, reguły, informacje o sprzęcie, a także zabawy z użyciem rakietek i lotek.
JM: Jest pan tutaj na specjalne zaproszenie Polskiego Związek Badmintona. Skąd się wzięła ta współpraca?
HN: Podręczników do badmintona w Polsce nie jest wiele. Związek dostrzegł i docenił to, że na naszej uczelni takie pomoce dydaktyczne powstają. Zaproszenie na Narodowe Dni Badmintona to jeden z dowodów uznania ze strony Związku dla naszego trudu. Zorganizowanie stolika autorskiego, umożliwienie kontaktu z młodzieżą, nauczycielami i trenerami ma na celu upowszechnianie książki, a przez to dalszy rozwój tej pięknej gry.
JM: Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Joanna Malec






